Kto by się spodziewał – awansowaliśmy na mundial bez bajerów wciskanych na konferencjach przedmeczowych przez Paula Sousę, które nie przekładały się na inteligencję boiskową piłkarzy reprezentacji Polski. Gdy już taktyczną indolencję przełamał Czesław Michniewicz i pokonaliśmy Szwedów, Portugalczyk zdobył się na pokazanie swojej klasy i tego, ile łączy go z naszą kadrą.
W czasie, gdy polska reprezentacja toczyła zwycięski bój na Stadionie Śląskim ze Szwecją w finale barażu, Portugalia podejmowała Macedonię Północną. Portugalczycy po dwóch bramkach Bruno Fernandesa i zwycięstwie 2-0 mogą już bukować bilety lotnicze do Kataru na połowę listopada.
Po spotkaniu z gratulacjami dla swoich rodaków pospieszył były selekcjoner reprezentacji Polski, który rozstał się w pamiętnych i mało honorowych okolicznościach w czasie gdy większość Polaków zagryzała kiełbasę sałatką jarzynową przy bożonarodzeniowym stole. Zwycięski finał barażu skwitował „dumą” z reprezentantów Portugalii, o Polakach zapomniał.
Jak widać przez niemal rok pracy w kadrze nie potrafił nawiązać nici porozumienia liderami zespołu, ani w żaden sposób utożsamić się z ludźmi otaczającymi polską drużynę narodową. Postawił po sobie spaloną ziemię, puste frazesy i cytaty z Jana Pawła II.