Prawdziwy magik nie zdradza swoich sztuczek. Historia Maora Meliksona

autorstwa Jakub Starzyk, 4 lata temu

Żegnany łzami, po pierwsze – za swoje magiczne umiejętności, za sprawą których po 40 latach odzyskał mistrzostwo Izraela dla Hapoelu Beer Szewa, po drugie – za skromność i dobre serce. Określenia „magik” i „bóg” w Izraelu zarezerwowane są dla największych. W Wiśle Kraków zabawił tylko dwa lata, dając ostatnią okazję do fetowania mistrzostwa Polski. Maor Melikson na początku tego roku ogłosił, że to pora zawiesić buty na kołku i wieku 35 lat odszedł na piłkarską emeryturę.

Początki

Wątły chłopak, urodzony w willowej dzielnicy małego miasteczka oddalonego o 30 minut od centrum Tel Awiwu. Zaczynał w lokalnym Maccabi Yavne, skąd w wieku 18 lat powędrował do dobrze wspominanego przez kibiców Wisły – Beitaru Jerozolima, jednego z największych klubów w Izraelu. Na tle swoich rówieśników wyróżniał się techniką i nieszablonowymi podaniami, stąd równo z transferem do Beitaru dostał szansę gry w reprezentacji Izraela U-21. Wielu ekspertów szybko okrzyknęło go największym izraelskim talentem, po kilku latach dodając „zmarnowanym”. 4 lata pobytu w Beitarze bez otrzymania większej boiskowej szansy zmusiły go do szukania nowego pracodawcy. Odszedł do grającego w europejskich pucharach Maccabi Tel Awiw, ale tam podobnie jak w kolejnym Hapoelu Kfar Saba, średniaku ligowym – nie otrzymał zaufania od trenerów. W końcu, z podkulonym ogonem powędrował na zaplecze izraelskiej ekstraklasy do Hapoelu Beer Szewa. Ten krok okazał się prawdziwym przełomem i momentem, kiedy eksplodował jego talent. W pierwszym sezonie poprowadził Hapoel z powrotem do 1. ligi i po 3 rundach menadżer Maora zaczął rozglądać się za klubami z kontynentalnej Europy.

Żyd w Wiśle?

Wchodząc pierwszy raz do szatni przy Reymonta miał 27 lat, kosztował ok. 700 tysięcy euro, wcześniej poważny futbol śledził tylko w kablówce, w Wiśle było podobnie, zabrakło mu zaledwie 3. minut. Sprowadzono go do Krakowa po znajomości ówczesnego dyrektora sportowego Białej Gwiazdy:

Stan Valckx miał kontakt z izraelskim agentem Dudu Dahanem, który poradził nam spojrzeć na grę Maora. Obejrzeliśmy kilka meczów w jego wykonaniu na wideo i wzięliśmy go.

– kulisy scoutingu zdradził mi Robert Maskaant, trener z holenderskiego zaciągu, który miał przybliżyć naszej części Europy futbolowy pierwszy świat. Rzeczywistość podeptała te marzenia za kilka miesięcy w cypryjskim upale. Równie prędko, jak holenderska myśl szkoleniowa miała wprowadzić Wisłę do Ligi Mistrzów – utopiła ją w kolosalnych długach.

Pomysł ściągnięcia pierwszego w XXI wieku Żyda do klubu z Reymonta rozgrzał wrażliwą na swoim punkcie opinię publiczną w Izraelu. Nagłówki krzyczały o antysemickich zapędach krakowskich kibiców. Transfer Meliksona był lekcją historii dla szukających sensacji mediów.

Lata 30’ to czas radykalizacji polskich grup nacjonalistycznych. Krajobraz gett ławkowych na uniwersytetach, „paragraf aryjski” w sporcie z 1938 roku, pod którym podpisywała się Wisła. Postulował on wykluczenie ze związków sportowych klubów i zawodników niechrześcijańskich. Wtedy też powstał przydomek „Żyd” na kibica, pracownika, piłkarza Cracovii. Klub nie popierał jawnego aktu rasizmu. Na początku lat 90’, kiedy z nadejściem kapitalizmu powitaliśmy problemy gospodarcze, po Krakowie rozlała się fala nienawiści. Transformacja, z osiedlowych chłopaków bez perspektyw – uczyniła naćpanych żołnierzy, mieniących się kibicami i bywającymi na stadionie w pozycji odwrotnej do meczu. Pretekstem do wojny były i są wpływy na czarnym rynku. Sytuacja do dzisiaj odbija się czkawką na krakowskich osiedlach. Zwaśnione grupy kibicowskie musiały wymyślić obraźliwe nazwy przeciwnikom. Dlatego pseudokibice Wisły wrócili do czasów międzywojennych, a Cracovii do okresu PRL-u, nazywając drugich „psami”, czym nawiązywali do gwardyjskiej przeszłości Białej Gwiazdy.

Maor w rozmowie z Gazetą Krakowską ze spokojem odciął wszelkie dywagacje na ten temat:

Nie zdecydowałem się na Wisłę, żeby zajmować się antysemityzmem, tylko żeby grać w piłkę dla tego klubu i jego kibiców. Inne sprawy mnie nie interesują, są nieważne.

Nie dopisywał też specjalnej teorii do obywatelstwa, bo zanim zdążył zadebiutować w Wiśle, miał już Polski paszport. Zdobycie go ułatwiło mu pochodzenie matki i skróciło załatwienie formalności związanych z pozwoleniem o pracę.

Czas magii

Sceneria do debiutu w Gdyni przeciwko Arce bardziej nadawała się do jazdy na łyżwach po Bałtyku niż do kopania piłki, ale siarczyste -10 ℃ nie przeszkodziło mu w pokazaniu luzu i umiejętności wejścia w drybling. Zbawca? Jeszcze nie, ale jego talent był widoczny na pierwszy rzut oka na tle przeciętnych ligowców. W kolejnym meczu przeciwko Ruchowi Chorzów przedstawił się swoim nowym kibicom bramką, co prawda po świetnej asyście Jirsaka dopełnił tylko formalności, ale dał pokaz kontroli piłki, która nie odklejała się od jego stopy. To był ostatni mecz, w którym Wisła musiała gonić rywali ligowych, awansowała na pozycję lidera, nie oddając jej do końca sezonu. To była wiosna Maora. Podania plecami, no-look passy, rajd przez całe boisko zakończony karnym i ten charakterystyczny styl poruszania się, specjalność zakładu.

Pytany o najlepsze wspomnienia w Wiśle, przypomina majowe deszczowe popołudnie. Dostał wtedy celne dośrodkowanie Patryka Małeckiego, dostawił głowę do piłki, ta wpadła do siatki Cracovii. Gol zapewniający ostatnie mistrzostwo Wiśle na trzy kolejki przed końcem sezonu.

Po takiej bramce w Neapolu nie musiałby płacić za obiad do końca życia, jak sam mówił w jednym z wywiadów:

W Krakowie taksówkarze nie chcieli ode mnie pieniędzy, ale zawsze im płaciłem.

Zawsze słonecznie?

Kojarzycie reklamę „Dwa słoneczne miasta – Visit Israel”?

Spoko, ja też nie. Mniej więcej taką reklamówką, do tego biegającą, stał się Melikson. Jego boiskowe osiągnięcia nie przeszły bez echa w gabinetach prezesów Ekstraklasy, którzy coraz odważniej zerkali na Bliski Wschód w poszukiwaniu wersji Meliksona 2.0. Moda na Izraelczyka dobrze wyszła tylko Wiśle. Do klubu dołączył Dudu Biton, który w pierwszych 11 meczach ligowych strzelił aż 9 bramek. Reszta? Z małym plusem Liran Cohen z Podbeskidzia, ale nazwiska pozostałej szóstki brzmią raczej anonimowo – Liad Elmalich, Moshe Ohayon, Aviram Baruchyan, Idan Shriki, Oded Gavish.

Egzamin dojrzałości

Wszedł z buta do ligi – 4 bramki i 6 asyst w 15 spotkaniach dały mu miano MVP sezonu, ale test dojrzałości nazywał się Champions League. Test rozbity na trzy części i o wiele prostszy niż do tej pory. Reforma Platiniego gwarantowała uniknięcie potęg europejskiej piłki w drodze do raju. Dwa wstępniaki zaliczył śpiewająco. Dwumecz ze Skonto Ryga skończył z asystą, z Liteksem Łowecz – trzykrotnie rozmontował obronę Bułgarów. Wydawało się, że z meczu na mecz rozpędza się jak dobrze naoliwiona maszyna. Ostatnią przeszkodą był APOEL Nikozja dający nadzieję kibicom. – Kiedy jak nie teraz? – pytali. Zwycięstwo w Krakowie 1:0 po bramce Małeckiego było dobrym prognostykiem przed rewanżem. Fatalny błąd w 29. minucie, pewnego do tej pory, Sergeia Pareiko, spowodował, że wiślacy wyglądali, jakby stracili wiarę, że z tego cypryjskiego piekiełka zgotowanego przez kibiców nikozyjczyków i gigantyczny upał – wrócą z tarczą. Do reformy Platiniego trzeba by dopisać, że mecz trwa 87. minut. Do tej pory utrzymywało się fartowne 2:1 po bramce Cezarego Wilka. Siódma i zarazem ostatnia za kadencji Cupiała próba awansu do Ligi Mistrzów zakończyła się klęską. Mizernym pocieszeniem było odpadnięcie Cypryjczyków dopiero w ćwierćfinale fazy pucharowej z Realem Madryt, wcześniej eliminujących Olympique Lyon.

Świetna gra, obywatelstwo, oznaczały, że stanowił łakomy kąsek dla Franciszka Smudy układającego pasjansa kadrę na Euro 2012. Początkowo Franz onieśmielony talentem Maora, po świetnych meczach z Liteksem Łowecz wstydził się podnieść słuchawkę i wykręcić numer do Izraelczyka. Czekał na telefon, w którym z desperacją to on wydukałby: – Czy mógłbym zagrać na Euro? Temat wracał jak piłka odbijana od ściany, zawodnik miał sprytnego agenta, umiejącego liczyć pieniądze. Wiedział, kiedy popchnąć temat do przodu. Izraelski związek wywęszył spisek i pomysł na udomowienie kolejnego farbowanego lisa w kadrze Smudy, upadł. Szkoda. Musieliśmy patrzeć na nieudolne poczynania w środku pola Francuza i Niemca. Euro mogło być dla niego oknem wystawowym i szansą na transfer do topowej ligi europejskiej, ale okazało się przepustką do reprezentacji Izraela.

Jednak śnieży ten telewizor

Śnieżny debiut w Wiśle wypadł całkiem przyzwoicie, natomiast tym razem zamieć zapanowała wokół Maora i nie dało się jej naprawić jednym celnym uderzeniem w obudowę telewizora. Na pewno pamiętacie paski z TVN 24: „Reprezentacja zjadła śniadanie”, zawierucha związana z Euro 2012 zapanowała dużo wcześniej, a jedna z jej lawin medialnych przygniotła Meliksona. Chorobliwie reagował na padające w wywiadach słowa „gwiazda”. Stłamszony zamieszaniem, zaczął gorzej radzić sobie na boisku. Wolał pozostawać w cieniu, mimo że dla nominalnej „10” jest to niemal niewykonalne. Tamtej jesieni przestał być reklamą izraelskiej piłki, a forma zaczęła spadać jak liście, do tego złapał uraz, wykluczający go z gry na dwa miesiące.

Sezon 11/12 był dla Wisły bardziej niż kiepski, skończyła ligę na dalekim 7. miejscu, oddając koronę mistrzowską Śląskowi Wrocław świętującemu na Reymonta. To, co godne zapamiętania dla Wisły w tym roku działo się w Lidze Europy, gdzie szukała nieco pocieszenia i pieniędzy do łatania dziury w budżecie po kolejnym nieudanym szturmie na Ligę Mistrzów. Grupa z Twente, Fulham i Odense dawała na to szansę, biorąc poprawkę na to, że kluby z Premier League traktują Ligę Europy jako rozgrywki trzeciej kategorii.

W ostatniej kolejce Ligi Europy Wisła wypatrywała małego cudu. Musiała wygrać i wyczekiwać dobrych informacji z Londynu. Swoją robotę wykonała – wygrała z Twente 2:1. Kibice odświeżali przemarzniętymi palcami wynik meczu Fulham – Odense, gdzie utrzymywało się niekorzystne 2:1, aż w końcu cały stadion eksplodował z radości. Odense wyrównało, a to oznaczało, że Wisła awansowała do fazy pucharowej, gdzie trafiła na Standard Liège. Dwukrotnie remisując, bramkowo u siebie, co pogrzebało szanse na awans do 1/8.

Do końca gry w Wiśle Melikson przeplatał magiczne zagrania z nijakimi. Odnosiło się wrażenie, że rywale znaleźli na niego sposób. Wystarczyło kilka razy go sfaulować i już tracił zapał. Wiosna i kolejna jesień była niezła w jego wykonaniu, ale cały zespół wyglądał chimerycznie i popadał w przeciętność. Bogusław Cupiał znany z impulsywnego podejścia do trenerów zmieniał ich jak rękawiczki. Przez klub za czasów Meliksona przewinęło się ich czterech: Maskaant, Moskal, Probierz i Kulawik.

O transferze za granicę mówiło się, odkąd Wisła odpadła z Ligi Mistrzów, Maor przetrwał jeszcze dwa okienka transferowe. Jako jeden z niewielu zawodników był nadzieją na załatanie dziury w budżecie po nieudanym napadzie na pieniądze z UEFA. W styczniu 2013 roku, po 2 latach odszedł do francuskiego Valenciennes za ok. 900 tysięcy euro. Patrząc na jego dokonania boiskowe to cena w sam raz, choć przez chwilę wydawało się, że będzie wart znacznie więcej.

Półtora roku spędził w Valenciennes FC we Francji, której nie zawojował pomimo niezłych liczb (4 bramki, 7 asyst). W drugim sezonie spadł do Ligue 2, a klub wpadł w problemy finansowe. Na koniec sezonu 13/14 pojawiła się okazja, by czmychnąć. Michał Żewłakow w kwietniowym Hejt Parku zdradził, że na stole leżała oferta Legii Warszawa, ale Henning Berg go nie chciał. Nie pasował do jego koncepcji.

Bóg wrócił do Ziemi Świętej

Wtedy sprawy w swoje ręce wzięli kibice Hapoelu Beer Szewa. Zorganizowali akcję w mediach społecznościowych, chcąc ściągnąć go z powrotem do klubu, w którym się wypromował. Setki żołnierzy, sekretarek, dzieci, robotników nagrało filmiki, publikowało zdjęcia z trudnym do rozszyfrowania „Maor wracaj do domu”. Sami zobaczcie:

Po powrocie do Izraela dostał dużo luzu w środku pola, czyli to, co lubił najbardziej. Odwzajemnił zaufanie i już w drugim sezonie po powrocie sięgnął po pierwsze od 40 lat mistrzostwo kraju. Stał się legendą Beer Szewy. Łącznie do gablotki schował trzy puchary mistrzowskie. Trzykrotnie otrzymywał przepustkę do eliminacji do Ligi Mistrzów, trzykrotnie w nich odpadał. Przez całą karierę aż pięciokrotnie pukał do bram wielkiej piłki i za każdym razem na pukaniu się kończyło.

Czuł się najlepiej, dostając pełną decyzyjność w zespole, zrzucał wtedy z siebie całą presję. Gdy pojawiała się większa konkurencja, jak w reprezentacji Izraela, momentalnie znikał z radaru. Nie potrafił wydobyć tego, co sprawiało, że przesądzał losy meczów. Wśród kibiców Hapoelu natrafiłem na głosy o tym, że nie dostał prawdziwej szansy od selekcjonerów. Choć 25 meczów, 3 bramki i 4 asysty to całkiem solidny wynik.

Dobre serce lubi spokój             

Jak bardzo nienawidził rozgłosu świadczy historia spotkania z panem Alfredem (więcej, jak klikniesz), kibicem Wisły Kraków, mającego żydowskie korzenie – która ujrzała światło dzienne dopiero po kilku latach. Pan Alfred bardzo ucieszył się na wiadomość, że dla jego ukochanego klubu zagra Maor Melikson. Do akcji wkroczył wnuk, który zaaranżował spotkanie. Udało się to tuż przed transferem do Valenciennes FC. Zostawił mu podpisaną koszulkę. Proponował podróż do Izraela. O historii zrobiło się głośno dopiero po zakończeniu kariery przez Meliksona.

Brał udział w akcjach charytatywnych z identyczną częstotliwością, co strzelał i asystował, a przy tym nie silił się na rozgłos. Niespotykaną historię, która mogła wydarzyć się tylko w miejscu, gdzie trwa regularna wojna, opowiedział mi Ben, twórca fanklubu Hapoelu:

W środku nocy w jeden z domów jednorodzinnych w Beer Szewie trafiły pociski wystrzeliwane ze Strefy Gazy. Matka na szczęście uratowała dzieci. Gdy Maor dowiedział się o tym, zaprosił ich na mecz, po nim do szatni i rozdał im koszulki.

Maor jak wino…

… Im starszy, tym lepszy, choć z wiekiem zatracił prędkość, to technicznie wciąż był magikiem – tak zresztą nazywali go kibice Hapoelu, z czasem otrzymał przydomek „diament”, a nawet „bóg”, co w Ziemi Świętej brzmi wymownie. Skoro jesteśmy przy przydomkach, od trenera Baraka Bakhara zyskał miano „cichego przywódcy”. W podobnym tonie wspomina go Robert Maskaant:

Maor był cichy, ale bardzo pewny siebie. Mimo że nie rozmawiał wiele z resztą zespołu, to był lubiany. Podziwiałem go za spokój!

Według mojego korespondenta w Izraelu – nawet w wieku 35 lat wyglądał na boisku jak młodzieniaszek, angażował się w grę obronną, był nieustępliwy, nie olewał żadnego sprintu. Myślał, że będzie grał jeszcze kilka lat, ale jego plany pokrzyżowała poważna kontuzja. Nie powinno to dziwić:

Myślę, że był najczęściej faulowanym zawodnikiem w Europie, ale zaakceptował to i nigdy nie narzekał.

– Roberta Maaskanta wyraźnie poniosło, ale obrońcy nie mieli z nim łatwo, często uciekając się do brutalnego przerywania akcji, co musiało odbić się na jego stawach na koniec kariery. Po skomplikowanej operacji przepukliny był długo hospitalizowany. Jak podaje mój kontakt:

Mógł nawet umrzeć, ale wrócił do treningów i rozegrał kilka meczów. Nie chciał, aby zapamiętano go jako zawodnika grającego ostatki, dlatego zawiesił buty na kołku.

Tylko dla postaci pomnikowych zarezerwowane są wzruszające konferencje pożegnalne. Kilka lat temu żegnając się z kibicami Wisły – Arkadiusz Głowacki zalał się łzami. Do identycznych scen doszło w Beer Szewie na początku 2020 roku:

Kiedy ogłosił przejście na emeryturę, na konferencji płakali wszyscy. Nawet trener zalał się łzami. Maor nie mógł wydukać słowa. Po tym co powiedział, wszyscy się rozpadli. Wszedł do historii Hapoelu Beer Szewa i izraelskiego futbolu. Wrócił do klubu i pomógł mu zdobyć pierwsze mistrzostwo po 40 latach. Jego bramki dwukrotnie przesądzały o mistrzostwie. Poza tym był doskonałym graczem i świetną osobą. Był piłkarzem, dla którego ludzie przychodzili na stadion. Maor Melikson jest po prostu ogromny.

Zapis wideo pożegnalnej konferencji Maora Meliksona

Po zakończeniu kariery płynnie przeszedł z szatni piłkarskiej do gabinetu – został asystentem trenera Hapoelu Beer Szewa.

Prawdziwy magik nie zdradza swoich sztuczek

Zagłębiając się w jego osobowość, wyłania osoba niecierpiąca zgiełku. W pokazaniu pełni umiejętności nie pomagała mu wszędobylska presja; na początku kariery, gdy przebijał się w Beitarze i Hapoelu Tel Awiw, w Polsce – ta związana z wyborem reprezentacji. Całą karierę szukał swojego miejsca na ziemi. Znalazł je w Beer Szewie, gdzie stał się lokalnym cichym bohaterem. W Krakowie też nikt nie zapomni jego magicznych zagrań.

PS Dostałem niedawno wiadomość z pytaniem: „Czy ktoś w Polsce przeczytałby autobiografię Maora Meliksona?”. Odpowiedziałem: „Ja na pewno”. Razem ze mną ponad 500 osób, które wzięły udział w ankiecie w mediach społecznościowych. Także Maor, jeśli to czytasz, to czekamy, żebyś jednak zdradził kilka swoich sztuczek.