„Zostałem niesłusznie odstawiony na boczny tor” – na tapecie: Marcin Szopa

autorstwa Jakub Starzyk, 4 lata temu

Za co ma żal do Bartosza Jureckiego? Czemu uważa, że szkolenie piłkarzy ręcznych w naszym kraju jest na nędznym poziomie? Jak przeżył śmierć kumpla z drużyny? Jak wygląda życie gracza PGNiG Superligi w czasach pandemii? Na tapecie: Marcin Szopa – były zawodnik Piotrkowianina Piotrków Trybunalski.

JS: Kilka miesięcy temu na sportowefakty.wp.pl rzucił mi się w oczy nagłówek: „Marcin Szopa odchodzi z Piotrkowa” – co się wydarzyło, że jeszcze przed końcem sezonu z ciebie zrezygnowali?

MS: Na początku roku prezes Piotrkowianina, który był do tej pory odpowiedzialny za ruchy kadrowe, powiedział mi, że w tym sezonie jego obowiązki przejmuje Bartosz Jurecki i to on decyduje, komu przedłużą kontrakt, a kogo ściągną z listy płac. No i odbyliśmy z Bartkiem szczerą rozmowę. Zapytał mnie o plany. Powiedziałem, że rozglądam się za innymi klubami. Miał mi dać znać na przełomie lutego i marca, co będzie z moim kontraktem. W tym czasie przestałem grać, więc wiedziałem, co się święci. Od przerwy zimowej na dziewięć meczów zagrałem tylko we dwóch.

Jasny sygnał.

Poszedłem się jeszcze dopytać, o co chodzi, jeszcze chwilę zwlekał z decyzją i w końcu w okolicach 10 marca dowiedziałem się, że nie przedłużą mi kontraktu.

Od tego momentu szukasz klubu?

W piłce ręcznej musi zajść efekt karuzeli. Załóżmy, że w lidze jest dwudziestu prawoskrzydłowych, jeden z niej wypada – kończy karierę, wtedy na jego miejsce wskakuje kolejny, któremu kończy się kontrakt. Więc czekam aż ruszy ta karuzela. Jeszcze nie drgnęła, a w ostatnim czasie był większy dopływ niż odpływ zawodników do ligi. Większość klubów ma już zaklepanych dwóch graczy na pozycję, nie mają pieniędzy, więc nie będą ściągać kolejnych.

Przez pandemię kluby będą oglądać każdą złotówkę z dwóch stron. Jak to się odbiło na twoim kontrakcie?

Mam kontrakt do końca czerwca. Obniżyli mi pensję o około 25%. Innym podobnie. Akurat jak zacząłem rozglądać się nowym klubem wybuchła pandemia i kompletnie nic nie wiadomo, w jakim kierunku się to rozwinie.

Fot. Krzysztof Bertnerowicz

Zagraniczne kierunki nie wchodzą w grę, do tego potrzebny jest menadżer?

Jakbym zrobił statystykę osób, które wyjechały za granicę, to większa część wracała z podkulonym ogonem, niż osiągała sukces. Obecnie nie mam żadnego menadżera. Dzwoniłem do kilku, żeby zorientować się, ale nic nie podpiszę, dopóki nie dostanę konkretów. Najtrudniej będą mieli tacy jak ja – którym kończą się teraz umowy. Większość zawodników już wcześniej była dogadana z klubami. Do tego te redukcje kosztów. Ciężka sytuacja.

Bierzesz pod uwagę krok w tył, czyli powrót do 1. Ligi?

Oby mnie ktoś wziął. Myślę, że mogę wylądować nawet w 1. Lidze.

Stęskniłeś się za boiskiem przez te trzy miesiące pandemii, sumując je z czasem spędzonym na bocznym torze?

Ostatnio byliśmy sobie pograć z Patrycją na boisku. Poczułem tęsknotę do grania i treningów. A jeśli chodzi o odstawienie w kąt – chodziłem sfrustrowany i nadal się to we mnie kumuluje. Jestem zły na tę sytuację.

Ambicji i charakteru nigdy nie można było ci odmówić. Ciężko pogodzić się z takim bezzasadnym pominięciem, zwłaszcza że to ty wygrywałeś rywalizację na skrzydle.

Oceniając nasz poziom sportowy, powinniśmy grać po połowie z moim konkurentem, ale to subiektywna ocena.

Odstawiając na bok emocje, to jak oceniłbyś umiejętności trenerskie B. Jureckiego?

Zostałem niesłusznie odstawiony na boczny tor. Jest dobrym mówcą, bardzo energicznym człowiekiem – ja jestem na przeciwnym biegunie. Nawet kiedy bywały mecze na styku, na zegarze kilkanaście sekund do końca, nie skaczę, nie przeżywam. Jurecki żyje meczem od 1 do 60 minuty. Na koniec wychodzi ze zdartym gardłem i cały spocony. Powiedział mi wprost: „przeszkadza mi, że podchodzisz do meczów bez emocji”. Prawdopodobnie przez to mogłem nie grać.

Natomiast mój zmiennik był wulkanem emocji. Nawet jak nie trafił do bramki, wbiegał w trybuny i krzyczał.

Zestawiając to z najlepszymi trenerami na świecie, będącymi oazami spokoju, czas na podkręcanie emocji – poświęcają na analizę z „chłodną głową”. Emocjonalność źle odbija się na drużynie. Jurecki nie potrafił psychologicznie podejść do drużyny, przez buzujące emocje.

Zauważ, że im jest niższy poziom sportowy, tym więcej walczaków na parkiecie. Wtedy być może lepszym trenerem jest „świr”. Im poziom jest wyższy, tym krzyki bardziej demotywują. W Superlidze jest kilku trenerów z takim podejściem.

Chyba nadal pokutuje myśl szkoleniowa z poprzedniej epoki.

Pomału to pokolenie odchodzi, ale można spotkać je w każdym klubie.

Fot. Krzysztof Bertnerowicz

Zawsze chciałem wiedzieć, ile drużyny w PGNiG Superlidze mają zagrywek. Ile było ich w Piotrkowie?

Dużo – koło dwudziestu, a nasi rozgrywający nie byli do tego przyzwyczajeni. Do przyjścia Jureckiego mieliśmy cztery zagrywki, zaczynaliśmy jedną i graliśmy, jak leci. Jurecki chciał mieć to bardziej uporządkowane, dlatego dołożył do pieca. Tylko rozgrywający nie wiedzieli, co robić na boisku. Prawie co tydzień trenowaliśmy nową i chłopaki mieli problem z nauką. Zdarzają się też osoby, które nie mają zmysłu do zapamiętywania. Wchodzą w zwód, rzucają i tyle. Świadomi zawodnicy nie mają z tym problemu, wiedzą, co i jak ustawiamy, znają całą układankę. To ich klasa.

W zeszłym sezonie zajęliście 7. miejsce. Spory sukces biorąc poprawkę na budżet?

Podobno mieliśmy drugi albo trzeci budżet od końca.

To, jak to się udało?

Mieliśmy świetnego bramkarza, w tym sezonie zabrakło nam go. Dlatego tak to wyglądało. Miał największą skuteczność obron w zeszłych rozgrywkach w całej lidze. Teraz gra w Lubinie.

Tym bardziej że bramkarz to połowa sukcesu.

Odbite 3-4 piłki w kluczowych momentach to kolosalna różnica.

Muszę zapytać o najtrudniejszy moment w karierze. A jest związany ze śmiercią kolegi z drużyny – Dawida Jakubowskiego. Jak to przeżyliście od środka?

Dostałem wiadomość SMS od naszego kapitana Kozy: „Dawid miał wypadek i nie żyje”. Pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do mamy. Przez cały tydzień chodziłem nieswój. Uczucie, jakby ci ktoś umarł z rodziny. Kolejnego dnia mieliśmy trening, wszyscy doświadczyli smutku w związku z tą tragedią. Po kilku dniach rozegraliśmy mecz ligowy. Nawet wtedy zachowywaliśmy się bez emocji – żałobnie. Na szczęście wygraliśmy z Zagłębiem Lubin, ale to były najcięższe chwile w mojej sportowej przygodzie.

Przejdźmy do weselszych czasów juniorskich. Krakus, Kusy, w którym graliśmy – beztroskie lata czy raczej stracony czas?

Beztroskie lata. Wtedy nie miałem jeszcze szans na świadomy rozwój. Piłka ręczna jest najsłabiej rozwinięta spośród sportów drużynowych w naszym kraju. W piłce nożnej już w wieku 9 lat masz menadżera i jesteś ukierunkowywany. Nawet ja w tym momencie, mając 25 lat, nie czuję się świadomy na tyle, żeby wiedzieć, z czym się porywałem w byciu sportowcem. Zwłaszcza ze sposobem dbania o siebie, o higienę snu, z przygotowaniem motorycznym i dietą. Piłkarze nożni w najmłodszym wieku to wiedzą, a gdzie my w wieku 14 lat, jak chodziliśmy do KFC co drugi dzień, mogliśmy cokolwiek wiedzieć.  Świetnie to wspominam, niczego nie żałuję. Może tylko tego, że nie przykładałem się bardziej w czasach SMS-u.

Interamnia World Cup 2011. Marcin w lewym górnym, ja – drugi obok.

Wylądowałeś w jedynym na tamte czasy, gdańskim SMS-ie. Każdy traktował to jako przepustkę do gry na najwyższym poziomie. Ilu zawodników przebiło się do Superligi?

Nie ma ich zbyt wielu. Juniorska piłka ręczna w Polsce traci najbardziej na tym, że nie daje się szans grania po równo. Każdy dojrzewa w innym wieku i tym samym osiąga swój najwyższy poziom w innym czasie. Do tego wiek biologiczny. Nigdy nie wiadomo, jak rozwinie się dany zawodnik, dopóki się na niego nie postawi. Brak gry zniechęca do dalszego rozwoju. A ci grający non-stop, mogą nie przejść pewnej granicy lub zniszczą ich kontuzje. Chłopak zaczynający z niższego poziomu, zamiast rozwijać się równomiernie, to z czasem obrzydza mu się piłkę ręczną, po prostu nie dając mu grać.

Skąd się to bierze?

Nie ma świadomości wśród trenerów. Dla nich to zwykła praca po 8 godzin. To osoby, którym często brakuje do tego pasji. Jakbyś miał grupę 16 zawodników, to nie szedłbym na wynik jak wszyscy trenerzy. Ale tu pojawia się drugi problem. Nie dziwię się trenerom, którzy idą w wynik.

Później są z tego rozliczani.

No i to jest złe podejście, bo nie są rozliczani za to, że wychowają zawodnika na miarę Superligi, tylko za wyniki zespołu. To wina niskich finansów i mentalności. Inaczej, jak masz trenera na etacie, ma stałą pensję. Na miejscu prezesów, bardziej bym się cieszył z zawodnika, który zagra w seniorskim klubie w wieku 19-lat, niż z takiego, który zdobędzie dwa złote medale w wieku 15 i 16 lat, a później przepadnie.

SMS to była twarda rywalizacja psychologiczna, dodatkowo fizyczna – mocno wyniszczająca.

Wyniszczająca rywalizacja?

W SMS-ie tak było. Grywałem po 60 minut. Miałem szczęście, że nie odniosłem żadnej kontuzji mechanicznej.

Kto wie, czy twoja późniejsza kontuzja Achillesa nie była pokłosiem tego, o czym mówisz?

Możliwe. Tego nigdy się nie dowiem. Na razie medycyna nie jest na tym poziomie.

Dwudziestu facetów w jednym miejscu, musiały przychodzić wam głupie pomysły do głowy. Zarzuć najbardziej absurdalną historię z internatu.

W internacie mieszkali też siatkarze z Trefla Gdańsk, piłkarze Lechii i fryzjerki z pobliskiej zawodówki. Także bywało zabawnie. Reżim treningowy i kalendarz meczowy kazał nam trzymać mocną dyscyplinę, przynajmniej w moim i rocznikach obok, ale jedną mogę ci zdradzić. Rzucaliśmy pomarańczami przez okno w sąsiadujący blok i wybiliśmy okno w jednym z mieszkań. A gdy wychowawca zwołał zebranie, to dwójka, która to zrobiła, olała go i poszła grać na PlayStation obok w pokoju.

Wchodząc do seniorskiej szatni Mebli Wójcik Elbląg, miałeś wkupne?

Miałem kupić kratę piwa i zaśpiewać wierszyk, pamiętam, że go zarapowałem. W każdym klubie, w którym grałem, była dobra atmosfera. Najlepsza w Piotrkowie. Zwłaszcza w poprzednim sezonie.

Myślisz, że jest szansa jeszcze podnieść swoje notowania na tyle, żeby na MŚ w 2023 roku prawe skrzydło było zdominowane przez wychowanków Kusego?

Reprezentantem nie będę, tyle ci powiem. Są lepsi.

Co w twoim przypadku zastopowało rozwój?

Na pozycji skrzydłowego, przede wszystkim liczą się możliwości rzutowe. Mam ograniczenia. Nie widzę tyle, mam słabszy wyskok od innych.

Kontuzja?

Tak, zerwany Achilles z nogi skaczącej zrobił swoje.

Rozmawiał Jakub Starzyk